|
Maria Kalinowska
W ramach wspomnień
Byłam w Beskidzie Sądeckim latem 1989r. i z niecierpliwością nasłuchiwałam komunikatów radiowych z tego, co się dzieje w Warszawie. Na wieść o tym, że Tadeusz Mazowiecki jest desygnowany na stanowisko premiera szaleliśmy z radości. Po 20 sierpnia wróciłam do Warszawy i zdążyłam zmienić pracę, czyli wrócić do oświaty po kilku latach banicji. Wolne miejsce było w XIX LO na Zbaraskiej - dwa kroki od domu. Zdecydowałam się błyskawicznie i tak się zaczęło. W rok później zostałam wybrana w drodze konkursu na stanowisko dyrektora z bardzo mocną aprobatą Rady Pedagogicznej, co było w tym samym stopniu dziwne, jak i ważne. Swoimi głosami bowiem za moją kandydaturą nauczyciele podpisali się równocześnie pod warunkiem postawionym przeze mnie - przebudowujemy programowo (i mentalnie) całą szkołę. Obiecuję wam ryzyko najwyższego stopnia, krew, pot i łzy, ale i nadzieję na sukces. I tak się zaczęło.
Warto przypomnieć, ze na fali przemian na początku lat dziewięćdziesiątych rodziła się nie tylko oświata niepubliczna, ale odradzała również państwowa.
- I to, że takie sobie zwykłe liceum zza Wisły, czyli XIX Liceum Ogólnokształcące im. Powstańców Warszawy w Warszawie przy ul. Zbaraskiej w 1992r. uzyskało prawa szkoły autorskiej od śp (już niestety) Anny Radziwiłł, ówczesnej wiceminister edukacji;
- I że Włodek nie dowierzał, ale chwała mu za to, że nie przeszkadzał nam w działaniach;
- I że nasze autorskie działania nie ograniczały się do "wypakowania" szkoły klasami o najróżniejszych profilach, co wówczas stawało się modne, ale że mieliśmy głęboko i po swojemu zmodyfikowaną strukturę kształcenia w czteroletnim liceum (w największym skrócie: dwa lata wspólne na autorskich programach ogólnokształcących ze wszystkich przedmiotów + dwa lata programów indywidualnych każdego ucznia - wybór z dwu lub trzech poziomów zaawansowania wg również autorskich programów + obowiązkowo minimum dwa zajęcia interdyscyplinarne wg projektów i programów najczęściej ludzi ze szkolnictwa wyższego i przez nich prowadzone);
- I że to wszystko osadzone było na kanonie wartości skupionych wokół wiodącej idei: SZKOŁA TO MIEJSCE POZWALAJĄCE MŁODEMU CZŁOWIEKOWI DOKONYWAĆ WYBORÓW I PONOSIĆ ZA NIE ODPOWIEDZIALNOŚĆ;
- I że to wszystko nie gruchnęło z łomotem, a trwało, a kolejne roczniki z konkursowego naboru (sami przygotowywaliśmy k o d o w a n e własne egzaminy wstępne, to była dopiero pionierska jazda!) były chętne do pracy;
- I że po pierwszym pełnym cyklu, czyli w 1996 roku przeprowadziłam sama (to trochę wbrew sztuce, ale kogo ja mogłam 12 lat temu do tej roboty zaprosić, albo wynająć?!) wśród absolwentów ewaluację autorskiego systemu kształcenia i że wynik jej był jednoznaczny - tak dalej trzymać.
- I że do "reformy gimnazjalnej" szkoła trwała dalej, pomimo że mnie tam nie było, bo odeszłam w przekonaniu, że jeśli to coś jest dobre, to będzie żyło własnym życiem bez "matki-założycielki", za to siłą zespołu;
- I że pamiętam te lata jako najwspanialszy czas dla warszawskiej edukacji w ogóle - czas twórczego fermentu, sporów - jakże merytorycznych, działań - nietuzinkowych, nadzoru - wstrzemięźliwego i nie mającego ambicji zastępowania dyrektora szkoły w jego obowiązkach.
Wiele rzeczy robiłam jeszcze potem w edukacji, dziś zresztą też, chociaż ostatnio ograniczyłam się przede wszystkim do pracy ewaluacyjnej. Jeśli mi jednak, gdzieś, tam ktoś każe zdać rachunek z mojej pracy zawodowej - opowiem wtedy już w szczegółach o mojej, o naszej szkole i o wspaniałych pierwszych latach budowania tożsamości warszawskiej edukacji.
Serdeczne pozdrowienia dla Szanownych Organizatorów oraz Uczestników Forum.
Maria |