|
Janusz Kostynowicz
Tamte lata, co minęły ...
W 1976 roku, kiedy skończyło się stypendium na studiach doktoranckich psychologii, musiałem przerwać karierę nieźle zapowiadającego się asystenta i zacząłem szukać roboty. Zadzwonił wtedy Jacek Jakubowski do mojej żony i powiedział, że Jacek Strzemieczny coś montuje na Jelonkach i potrzebuje wychowawców. Tak rozpocząłem pracę w Państwowym Zespole Ognisk Wychowawczych. Żył jeszcze wówczas założyciel tych placówek Kazimierz Lisiecki „Dziadek”. Był to jeden z nestorów polskiej pedagogiki opiekuńczej, obok Janusza Korczaka, Józefa Babickiego, Kazimierza Jeżewskiego. Wkrótce razem z moimi wychowankami z nowego ogniska „Jelonki” poszliśmy na jego pogrzeb. Funkcję dyrektora wszystkich ognisk pełniła już od kilku lat Maria Łopatkowa, pod której kierownictwem miałem szczęście pracować prawie dekadę.
Ogniska wychowawcze „Dziadka” jeszcze przed wojną były kreatywnymi, autorskimi, placówkami. Tradycję tę kontynuowały „zmodernizowane” ogniska Marii Łopatkowej, które przez jakiś czas, miały nawet status oświatowych placówek eksperymentalnych. My, nauczyciele – wychowawcy, pomijając oczywiste ograniczenia polityczne, korzystaliśmy do końca 1981 r. z takiej swobody twórczości pedagogicznej i organizacyjnej, która dzisiaj,
w publicznych placówkach byłaby nie do pomyślenia. Dość powiedzieć, że nabór wychowawców odbywał się nawet poprzez ogłoszenia w „Polityce”, a ludzi dobierano ze względu na zainteresowania wychowanków i program ognisk. Spotykaliśmy się wszyscy na plenarnych, szkoleniowych radach pedagogicznych. Odbywały się zawsze w soboty. Uroczysty zestaw obiadowy składał się z zupy pomidorowej, kurczaka z ziemniakami i kompotu z jabłek. Szczęściarzom trafiało się udko. Byli więc wśród nas: wychowawca - lekarz, wychowawca - psycholog, wychowawca - matematyk, wychowawca – muzyk, wychowawca – instruktor sportowy, wychowawca – plastyk, wychowawca – modelarz, wychowawca – reżyser teatralny, a nawet wychowawca - były ksiądz. Wkrótce wziąłem udział w zakładaniu przy ogniskach pierwszej szkoły dla uczniów „z załamaną linią szkolną”. Tylko ze względu na owo załamanie, które odstraszało normalnych nauczycieli, mogłem uczyć tam botaniki, zoologii, nauki o człowieku i plastyki.
W latach 1980 - 81 większość kadry naszych ognisk wzięła udział w ruchu oświatowej „Solidarności”. Korzystając z tego, że w Warszawie skupiał się on na merytorycznych, a nie socjalnych i pracowniczych celach, mieliśmy okazję do upowszechniania naszych rozwiązań i idei. Zamiast wieców zaczęliśmy organizować seminaria i konferencje pedagogiczne. Czytam właśnie pożółkłą, wydrukowana w tygodniku „Solidarność” rezolucję, którą podpisał też jeden z ówczesnych liderów solidarnościowej oświaty - Stefan Starczewski. „Uczestnicy konferencji na temat opieki i wychowania w PRL zebrani w dniu 15 maja 1981 r. w Państwowym Zespole Ognisk Wychowawczych, apelują o to, aby sprawy wychowania oraz opieki nad dzieckiem i rodziną nie były traktowane jako margines problemów oświatowych, jak to miało miejsce w ostatnich latach…” Już poza ogniskami prowadziłem razem z Alą Wancerz solidarnościowy „Klub Oświaty”. Tam spotykali się z warszawskimi nauczycielami pracownicy naukowi, ludzie kultury i społecznicy. Jacek Kuroń mówił im o wychowaniu, Halina Mikołajska deklamowała dla nich wiersze w Auditorium Maximum. Kiedyś przyszedł Jacek Jakubowski i powiedział, że konferencje i seminaria są dobre, ale jeszcze lepsze warsztaty – Co to są warsztaty – zapytałem.
Przebrnęliśmy przez stan wojenny i kolejne po nim lata. W 1988 roku pod kierunkiem Wojtka Turewicza, kierownika Ogniska Wychowawczego „Praga” podsumowywaliśmy innowację pedagogiczną „Niezależna republika dziecięca. Społeczność korekcyjno-wychowawcza w Ognisku „Praga”. Opisaliśmy to zaraz w Zeszytach Centralnego Ośrodka Metodycznego Poradnictwa Wychowawczo - Zawodowego. Redaktorem merytorycznym serii młodzieżowej zeszytów była Hanna Rylke. Widocznie unosił się wtedy nad Warszawą jakiś duch republikański, bo mniej więcej w tym samym czasie koledzy z „Solidarności”: Krystyna Starczewska, Włodzimierz Paszyński i Marzena Okońska, obmyślali podobną republikę, ale jeszcze większą, wprowadzaną w całej szkole. Tak, w konspiracji wykluwało się I Społeczne Liceum Ogólnokształcące.
Moją karierę nieźle zapowiadającego się wychowawcy przerwał nowy kurator oświaty województwa warszawskiego - Włodzimierz Paszyński. Nowego kuratora jeszcze nie rozpoznawano. Szczerze mówiąc, w tym rozciągniętym, granatowym swetrze niewiele różnił się od zwykłego interesanta. Zajrzał kiedyś w jakiejś sprawie do pokoju swoich wizytatorek.
- Już po szesnastej - usłyszał - Niech pan przyjdzie jutro.
Najpierw odpowiedziałem kuratorowi - nie. Potem zgodziłem się. I tak już zostałem urzędnikiem. Od razu usłyszałem litanię spraw, którymi mam się zająć: opieka nad dzieckiem, profilaktyka, resocjalizacja, pomoc materialna, wychowanie dzieci i młodzieży, edukacja kulturalna, edukacja zdrowotna, prawa dziecka i ucznia, pomoc psychologiczno-pedagogiczna, kultura fizyczna, sport, wypoczynek dzieci i młodzieży….
Załamałbym się chyba, gdyby nie ten wyjątkowy klimat tamtego kuratorium. Uczyłem się od ludzi. Oni sami przychodzili z pomysłami. Dzięki Włodkowi Paszyńskiemu i wicekurator Irenie Dzierzgowskiej, osobom otwartym i twórczym, nie bałem się realizować tych pomysłów. To był taki czas, że prawie w każdej z wymienionych dziedzin, zaczynało się dziać coś ciekawego. Zakładaliśmy unikatowe placówki, takie jak MOP, OPTA, czy „Kąt” Łukasza Ługowskiego, które do dzisiaj funkcjonują. Lucyna Bojarska, nasz rzecznik praw ucznia, podejmowała się najtrudniejszych interwencji i prowadziła ośrodek edukacji prawnej dla młodzieży. W ramach „miękkiego nadzoru” wspólnie z dyrektorami szkół i placówek wprowadzaliśmy nowe rozwiązania i inspirowaliśmy ich do współpracy. Wspierała mnie Ania Grobicka - Rękawek, która kierowała w kuratorium nietypowym wydziałem doskonalenia i organizowała w „moich” placówkach Ośrodki Twórczości Pedagogicznej – nowatorskie formy doskonalenia i wymiany doświadczeń. Od 1991 roku zaczęły się regularne spotkania Warszawskiego Forum Oświatowego. Jedno ze spotkań Forum poświęcone było właśnie I SLO - „szkole, która wyprzedziła reformę oświaty”. Pomagały nam w tej pracy świetne szkolenia Ireny, która „zarządzała przez doskonalenie” w naszej „Szkole Wizytatorów”. Wszyscy chcieli się uczyć i robić jakieś „szkoły”. Wojtek Turewicz rozkręcał przy ogniskach „Szkołę menadżerów oświaty”. Znowu wpadł Jacek Jakubowski. Powiedział, że zamiast finansować placówki, można taniej i z lepszym skutkiem, realizować projekty opiekuńczo - wychowawcze. Co to znaczy projekt – zapytałem.
W 1995 rozpocząłem pracę w wydziale oświaty największej w Polsce gminy. Napisaliśmy z Ireną tekst pierwszej samorządowej uchwały oświatowej. Potem sprawdziłem w słowniku wyrazów obcych, co oznacza słowo „granty”. Trzeba było jeszcze pokazać słownik skarbnikowi. Po pół roku wspólnie z dyrektor Anną Urbanowicz, Ireną Dzierzgowską i Elżbietą Osiatyńską wprowadzaliśmy granty w całej Gminie Centrum, wspierając w ten sposób najcenniejsze inicjatywy edukacyjne. Irena znowu zaczęła nas szkolić, tym razem na kursie edukatorów TERM. Nauczyła mnie „mierzyć jakość” instytucji oświatowych. Kiedyś zaprosiła nas na ewaluację swojego eksperymentu Marysia Kalinowska, dyrektorka autorskiego XIX Liceum Ogólnokształcące im. Powstańców Warszawy. Nie wierzą dzisiejsi wizytatorzy, że ogłaszanie wyników takich badań, było wówczas czymś w rodzaju święta szkoły. Korzystając z pomocy naszego wydziału, razem z Ireną, Janeczką Zawadowską, Jolą Lipszyc - liderką ruchu szkół twórczych, Teresą Sierawską z ognisk, Wojtkiem Turewiczem i innymi założyliśmy Towarzystwo Rozwijania Inicjatyw Oświatowych TRIO. Jego honorową przewodniczącą została prof. Antonina Gurycka, przekonana, że teraz będziemy zmieniać polską szkołę „od korzeni”.
Nogi się pode mną ugięły, gdy w 1998 r. wiceminister Irena Dzierzgowska rozwinęła przede mną zakres zadań dyrektora Departamentu Profilaktyki Społecznej i Kształcenia Specjalnego MEN. Jeszcze więcej niż w kuratorium, a do tego cała Polska. Na moje szczęście zatrudniła zaraz wicedyrektora Stanisława Drzażdżewskiego. Staszek i otaczający go liderzy organizacji pozarządowych wytyczali kierunki i układali standardy prorodzinnej reformy opieki nad dzieckiem. Miałem do czynienia z fanami rozwiązań rodzinnych i zagorzałymi krytykami oświatowej opieki nad dzieckiem. Uczyłem się od nich, czasem tylko łagodząc propozycje zbyt radykalnych zmian. Potem trochę plułem sobie w brodę, że nie wywalczyłem pieniędzy na szkolenia i przejęcie placówek opiekuńczych oraz resocjalizacyjnych przez resort pracy i polityki społecznej odbyło się w zasadzie bez przygotowania. Nadzór nad placówkami zaczęły sprawować osoby, które znały się na pomocy socjalnej, ale nie miały pojęcia o wychowaniu. Jakie to miało skutki, przekonywały się na własnej skórze także ogniska wychowawcze. Planowaliśmy kiedyś ze Staszkiem konferencję o młodzieży. Znowu przyszedł Jacek Jakubowski do MEN i powiedział – Po co robić konferencję o młodzieży, zróbmy lepiej zlot młodych, niech sami powiedzą, czego chcą. Na wezwanie założonej przez niego Akademii Młodzieży zjechali z całej Polski. Przez piątek, sobotę oraz pół niedzieli, barwni ludzie w dziwnych strojach rządzili w ministerstwie.
Dyrektorzy CODN, Mirek Sielatycki i Kasia Koszewska, wykazali pewną odwagę, podając mi spadochron. W 2002 r. zacząłem u nich pracować jako nauczyciel konsultant. Zająłem się innowacjami pedagogicznymi, doradcami wychowania przedszkolnego, szkoleniami dyrektorów bibliotek pedagogicznych i prowadzeniem działającego przy CODN Klubu Liderów Inicjatyw Oświatowych. Wziąłem udział w ambitnym, zapomnianym już projekcie „Nowej Szkoły”, który poprzedził obecną reformę wczesnej edukacji. Ten koordynowany przez Zosię Kuklińską program nosił nazwę „Małe Dziecko”. - Gdzie jest Janusz – czasem ktoś szukał mnie w firmie - Robią z Zosią małe dziecko – odpowiadano. W związku z tym programem pomagałem też Janeczce Zawadowskiej, prezesowi TRIO, tworzyć małe wiejskie przedszkola. Liderki prowadzące te przedszkola wyjeżdżały z Janeczką do Holandii na wizyty studyjne. Wkrótce Mirek Sielatycki i Katarzyna Koszewska znowu mieli okazję wykazać się odwagą. I nową dyrektorkę CODN wprowadził do auli, w asyście borowców, sam minister Roman Giertych.
Jest rok 2009. Od dwóch lat pełnię w Warszawie funkcję samorządowego doradcy do spraw społecznych. Zajmuję się edukacją, polityką społeczną, sportem i dyscypliną dodatkową - ochroną zabytków. Jeśli chodzi o zabytki, Włodzimierz Paszyński, zastępca Prezydenta m. st. Warszawy, nie oczekuje ode mnie zbyt wiele. Szczerze mówiąc, w pozostałych dziedzinach, też rzadko prosi o radę. Za to zasypuje mnie pomysłami Mirek Sielatycki, wicedyrektor warszawskiego Biura Edukacji.
A propos doradzania, odwiedził nas znowu Jacek Jakubowski.
- Słuchajcie, jestem teraz psychologiem biznesu, powstaje właśnie w Warszawie etyczny biznes - powiedział w drzwiach – oświata może brać przykład z etycznego biznesu.
Tym razem mu nie uwierzyłem. |